Był czerwiec roku 1990. Właśnie zaczynało się ciepłe lato. Miałem wtedy niecałe dziewięć lat i chodziłem do trzeciej klasy podstawówki, a zbliżające się wakacje napawały mnie radością. Nie spodziewałem się, że nagle – niczym grom z jasnego nieba – pojawi się w kioskach prawdziwy powiew Ameryki. Pierwszy numer komiksu The Amazing Spider-Man. Od tamtej pory zmieniło się wszystko i nic już nie było takie samo. Jako że uwielbiałem komiksy – podczytując zbierane przez starszego brata zeszyty z serii Kajko i Kokosz, Tytus czy Thorgal – pojawienie się w Polsce Człowieka-Pająka było dla mnie objawieniem.
Pierwszy superbohater z prawdziwego zdarzenia i to w naszym języku! A to wszystko za jedyne 9500 złotych! (oczywiście na stare pieniądze, których ci, niebędący takimi dinozaurami jak ja, mogą już nie pamiętać, w każdym razie na dzisiejszą walutę było to dokładnie 95 groszy). Jak się niedługo potem okazało był to zaledwie początek serii, kontynuowanej w kolejnych miesiącach, a obok Spider-Mana na kioskowych półkach zaczynało pojawiać się coraz więcej innych wspaniałych bohaterów prosto ze Stanów. Ale to właśnie Spidey był moją „pierwszą miłością” i od tego momentu stał się moją ulubioną postacią komiksową.
Wydany przez tajemniczą firmę Semic TM-System Codem (która później przemianowała się na bardziej wszystkim znane TM-Semic) – będący przedrukiem z fińskiej wersji – pierwszy numer Spider-Mana dla dziewięcioletniej wersji mnie był porywającą historią. Teraz, po wielu latach postanowiłem wrócić do tego zeszytu i sprawdzić jak przetrwał próbę czasu. Mówiąc krótko – niezbyt dobrze… Rozwinę jednak nieco temat, bo przecież nie skończymy artykułu w tym miejscu. Odbarwione, wyblakłe przedruki, koszmarne tłumaczenie i niechlujne liternictwo to tylko czubek góry lodowej. Oczywiście, można zrzucić to na karb wydawnictwa, które dopiero stawiało pierwsze kroki na rynku i nie wiedziało jeszcze jak to właściwie powinno wyglądać, ale czytając teraz ten komiks nie sposób nie zaśmiewać się na głos. Nie dość, że w pierwszym numerze dobrano historie o wyjątkowo prostej i naiwnej fabule (chociaż grupa docelowa, czyli dzieciaki takie jak ja, łykały to jak młode pelikany), to jeszcze tłumacz nie miał w ogóle pojęcia na temat uniwersum Marvela (ani w ogóle nie był chyba szczególnie dobry z języka angielskiego). Z góry przepraszam pana Kazanowskiego, który owym tłumaczem był, ale patrząc na efekt jego pracy wniosek nasuwa się sam. Pozwolę sobie tutaj na kilka ilustrowanych przykładów (jednocześnie odkrywając przed niektórymi zagadkę, kim właściwie byli oryginalni twórcy tych konkretnych historii, ich nazwiska bowiem zostały pominięte w polskim wydaniu).
Zacznijmy od okładki, będącej przerobioną wersją plakatu z 1983 roku, promującego serię Marvel Team-Up. Mamy tu prawdziwy kalejdoskop superbohaterów, który niejednemu dzieciakowi mógł zawrócić w głowie (szczególnie, że byli to bohaterowie właściwie nieznani polskiemu czytelnikowi). Na pierwszym planie wybija się on – Spider-Man lecący ku nam na swojej pajęczynie, więc wszystko się zgadza. Patrząc z perspektywy czasu było to całkiem fajne posunięcie wydawcy, który chciał pokazać z jak bogatym światem będziemy od tej pory obcować. No i ten napis na okładce: „Witamy polskich czytelników w uniwersum MARWELA”. Piękne!
Wiadomo jednak, że nie ocenia się książki (tudzież komiksu) po okładce. Zajrzyjmy więc do środka.
Pierwsza historia, Spider-Man Człowiek-Pająk: Wróg publiczny? to przedruk z #15 oryginalnego The Amazing Spider-Man Annual, wydanego w 1981 roku. Zeszyt Spider-Man: Threat or Menace?, ze scenariuszem Dennisa O’Neila i rysunkami (co zapewne będzie dla niektórych zaskoczeniem) samego Franka Millera, to dość naiwna i prosta historia o tym, jak Spider-Man powstrzymuje Doktora Octopusa przed zabiciem pięciu milionów ludzi. Plan Doktora zakłada zatrucie farby drukarskiej tak, aby świeżo wydrukowany nakład poczytnej gazety Daily Bugle (usilnie tłumaczonej jako Dzień) zasiał śmierć wśród czytelników. W całą kabałę wmieszał się też Punisher (usilnie tłumaczony jako Pogromca), który na swój sposób stara się powstrzymać złoczyńcę, jednocześnie wdając się w walkę ze Spider-Manem. Wszystko oczywiście kończy się happy endem – źli zostają ukarani, a dobro triumfuje.
Mówiłem, że będą ilustracje, dotrzymuję więc słowa. Zaczynajmy ten festiwal śmiechu, czyli TOP 5 kadrów z polskiego tłumaczenia.
1.
Naprawdę urocze było to, że tłumacz (lub wydawca) starał się przekonać czytelników, że Dzień to gazeta wydawana w Krakowie, w cenie 350 zł.
2.
Jednym strzałem, który tajemniczo się rozdwoił!
3.
Ojej! Trucizna, którą Octopusowi dały “potężne złe moce”. Może nawet sam Szatan? Oryginalny dymek, mówi jednak coś nieco innego…
No cóż, czyli jednak nie złe moce, po prostu negocjacje z pewnymi zagranicznymi potęgami.
4.
“Drapałem się po wielu ścianach”, hmm… Ja zazwyczaj drapię się np. po plecach, ale może i można też po ścianach? No i ten okrzyk “Spider! Człowiek-Pająk!”. Piękne.
5.
Komentarz generalnie zbędny.
Patrząc z perspektywy czasu na pierwszy numer Spider-Mana trudno zrozumieć dlaczego akurat ta historia była pierwszą, z jaką wydawca postanowił zapoznać polskiego czytelnika. Ani to dobre, ani nie przedstawia za bardzo postaci. Zamiast tego wrzuca nas w sam środek ogromnej i przebogatej komiksografii Pajęczaka. Później musiało chyba dojść do jakiejś refleksji, bowiem druga historia Niełatwo być Spiderem! to klasyczny origin story w telegraficznym skrócie, czyli przedruk On the Wings of Death z #94 klasycznego The Amazing Spider-Man, wydanego w 1971 roku (ze scenariuszem Stana Lee i rysunkami Johna Romity oraz z Salem Buscemą w roli inkera – prawdziwy dream team). Chociaż tak naprawdę był to mały fragment zeszytu, w którym historia powstania Spider-Mana stanowiła zaledwie prolog, a cały komiks opowiadał o starciu Pajęczaka ze złoczyńcą zwanym Beetle. W rodzimej wersji dokonano też niezbędnych cięć, usuwając niewygodne fakty, które w tym momencie dla polskiego czytelnika nie miałyby żadnego sensu. Na przykład na pierwszym kadrze w oryginale smutny Peter Parker obwinia się za śmierć Gwen Stacy.
Gwen is gone! She’s left me. I’ve lost her forever. czyli Zły los znowu górą…
Później dostajemy kilka stron naprędce przedstawiających genezę Spider-Mana i to załatwia sprawę, żeby nie było, że nie wiadomo skąd właściwie wziął się ten cudak. A potem można już przejść do kolejnej, trzeciej w tym zeszycie historii…
Mały wielbiciel Spider-Mana! to przedruk The Kid Who Collects Spider-Man! z wydanego w 1984 roku #248 The Amazing Spider-Man, napisanego przez Rogera Sterna i narysowanego przez Rona Frenza. Jest to chwytająca za serce historia o Timie, dzieciaku przebywającym w klinice na oddziale onkologicznym. Tim jest wielkim fanem Pajęczaka, zbiera wszystkie wycinki z gazet na jego temat, jednocześnie chłopiec jest śmiertelnie chory i nie zostało mu wiele czasu. Spider-Man poruszony tą sytuacją odwiedza Tima w szpitalu – spędza z nim czas, pozwalając zapomnieć o zbliżającym się końcu. Zdradza mu nawet swoją sekretną tożsamość, zdejmując maskę i przedstawiając się jako Peter Parker.
Była to najlepsza (choć bardzo krótka) historia w pierwszym polskim numerze Spider-Mana i nie było tam nawet aż tak wielu potknięć językowych i błędów. Stanowiła też bardzo udane zamknięcie tego zeszytu, rehabilitując nieco jego niechlubny początek.
Podsumowując, początki Spider-Mana w Polsce nie były może zbyt profesjonalne. Należy jednak pamiętać, że był to pierwszy tego typu komiks w naszym kraju i dzieciaki rzuciły się na niego jak szalone. Dziś, po 28 latach od premiery, niestety nie przetrwał on próby czasu, ale hej, przynajmniej jest się z czego pośmiać. Na szczęście z każdym kolejnym numerem jakość komiksu rosła (choć tak naprawdę musiało wyjść przynajmniej około sześciu-siedmiu zeszytów, zanim tłumacz się wyrobił i zaczął przykładać większą wagę do gramatyki i znajomości świata Marvela).
Dajcie znać jeśli spodobał Wam się ten tekst. Chętnie po raz kolejny cofnę się do roku 1990 i odświeżę numer 2 polskiego Spider-Mana, w którym Pajęczak ściera się z niejakim Władcą Murów! (lepiej znanym jako Juggernaut).
1 Skomentuj
[…] Na Poważnie […]