Na film o Lidze Sprawiedliwości fanom przyszło czekać długie dekady. Nie ma w historii adaptacji komiksów na język dziesiątej muzy równie wyczekiwanej produkcji od momentu premiery pierwszej części Avengers. Nic więc w tym dziwnego, że fani mieli z nim związane spore oczekiwania. Przed Zackiem Snyderem – reżyserem widowiska – stanęło niewdzięczne zadanie im sprostania. Czy mistrz wizualnej strony kina dał sobie radę?
W obliczu coraz większego niebezpieczeństwa zagrażającego naszemu światu Bruce Wayne (Batman) uświadamia sobie, że jedyną szansą na ratunek jest stworzenie elitarnego składu superbohaterów – Ligi Sprawiedliwości. To ona w obliczu śmierci Supermana ma stawić czoło potężnemu złu. Skompletowanie grupy jest jednak o wiele bardziej skomplikowane niż przypuszczał, a połączone siły bohaterów mogą okazać się niewystarczające. Wobec tego w głowie zakapturzonego milionera rodzi się jeszcze jeden, karkołomny pomysł. Pomysł, którego realizacja może uratować ziemię, lub równie dobrze przypieczętować jej tragiczny los.
Fabuła filmu z pozoru ma wszystko co potrzeba by stworzyć dobre i widowiskowe kino. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Intrygujące rozwiązania fabularne niweczy nierówne rozłożenie ciężaru historii na poszczególne akty. Początek filmu to długie, głównie mroczne i przygnębiające sceny, oraz przedstawienie widzom potężnego przeciwnika, z jakim bohaterowie będą musieli się zmierzyć. Niestety, misternie budowane napięcie znika kompletnie w ostatnim akcie, w którym szybkie i niedopracowane sceny psują klimat widowiska i obnażają wszystkie jego słabości. Zmiękczające ogólny wydźwięk filmu sceny humorystyczne nie zawsze pasują, a czasami wręcz kłują po oczach sztucznością. Trudno więc traktować dzieło jako konsekwentne i spójne.
Trudno też jednak oceniać Zacka Snydera pod kątem gotowego produktu. Na skutek tragedii rodzinnej reżyser musiał oddać swoje stanowisko i ostatnie szlify jak i liczne dokrętki trafiły w ręce jego zastępcy. Schedę po Snyderze przejął scenarzysta filmu – Joss Whedon. Źródła bliskie Warner Bros donoszą, że Whedon nie tylko zmienił ⅓ widowiska, lecz także nadał mu o wiele lżejszy ton. Takie rozbicie obrazu między dwie dosyć charyzmatyczne osobowości nie miało prawa skończyć się dobrze. To prawdopodobnie było głównym powodem rwanej stylistyki filmu, który jak by sam nie wiedział, czy chce uderzać w mroczniejszy czy bardziej pastiszowy ton.
Niestety z tym problemem męczą się także i sami aktorzy. Całkiem solidnej grze Bena Afflecka (Batman) czy Ezry Millera (Flash) towarzyszy zaskakująco słaby występ Jasona Mamoy (Aquaman) oraz Gal Gadot (Wonder Woman). Nie jest to bynajmniej złe aktorstwo, jednak po obojgu spodziewaliśmy się czegoś znacznie lepszego. Zwłaszcza Gadot, która udowodniła swoim występem w filmie solowym, że dobrze czuje swoją postać. Tym razem momentami robiła wrażenie osoby kompletnie zagubionej i oderwanej całkowicie od tonu sceny. Ray Fisher (Cyborg) to z kolei zupełnie inna historia. Jego gra jest niestety najbardziej sztywnym i bezosobowym występem jakiegokolwiek hollywodzkiego aktora od czasu Robocopa. Jeżeli aktor do takiego miana aspirował, to dał sobie świetnie radę.
Równie niespójnym elementem składającym się na przygnębiającą całość spektaklu są towarzyszące mu efekty specjalne. Z jednej strony mamy dosyć klimatyczne sceny nocnego Gotham, które bronią się na tle widowiska. Z drugiej uderzają po oczach niedopracowane elementy CGI z animacją postaci na czele. Seans krąży w szalonym tańcu między kiczem i absurdem, a kontrastującymi z nimi klimatycznymi i mrocznymi elementami. Tym bardziej uwidaczniają się owe niedoróbki, które znienacka atakują nieprzygotowanego widza.
Jednym z solidniejszych elementów filmu była muzyka. W większości raczej nie skradnie serc widzów, zawiera jednak w sobie kilka ciekawych nawiązań. Kinomani docenią zapewne nieco przerobiony motyw muzyczny z Batmana z 1989 roku. Nie jest to nic wielkiego, jednak twórcy udowodnili tym samym, że wiedzą jak sprostać potrzebom fanów, którzy towarzyszą marce od kilku dekad.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że główne wady obrazu mogłyby być całkowicie lub w dużej części wyeliminowane, gdyby wytwórnia zdecydowała się na spektakularny krok rezygnacji z filmu pełnometrażowego na rzecz wysokobudżetowego mini-serialu. Wtedy chaotyczny ton widowiska, i liczne błędy w konstrukcji scenariusza mogłyby ustąpić miejsca bardziej przemyślanym i rozłożonym na kilka odcinków rozwiązaniom. Niestety Warner Bros nie zdecydowało się na taką opcję, i musimy rozliczać spektakl za to jaki jest, a nie jaki mógłby być.
A jest to film tak nierówny na wielu różnych płaszczyznach, że aż oczy bolą od samego patrzenia. Nie jest to bynajmniej obraz zły, jednak po dekadach oczekiwań fani zasłużyli na coś więcej, niż widowisko ledwie wychodzące poza średnią półkę. Najwięksi superbohaterowie DC otrzymali miałki pomnik niedorównujący ich sławie. Liga Sprawiedliwości miała być konkurencją dla Avengers. Jak się jednak okazało do Marvela wciąż daleko, a największym przeciwnikiem filmu jest jego własna nijakość. Co zaskakujące na tle nowego obrazu szeroko krytykowany Batman v Superman wydaje się dziełem całkiem dopracowanym. Seans można polecić fanom komiksów jak i kinomanom rządnym wartkiej akcji na srebrnym ekranie rzęsiście skropionej nie zawsze udanym CGI. Za cenę biletów nie dostaną kina wybitnego, ale przy odrobinie wyrozumiałości jest szansa, że będą się na filmie dobrze bawić. Tylko i aż tyle.
Liga Sprawiedliwości
reżyseria: Zack Snyder
scenariusz: Chris Terrio; Joss Whedon
gatunek: Akcja; Sci-Fi
produkcja: USA
premiera: 17 listopada 2017 (PL); 13 listopada 2017 (Świat)