Od samego początku decyzja o stworzeniu drugiej części Blade Runnera budziła kontrowersje. Dla wielu był to klasyk nie do ruszenia. Jednak Sony postanowiło dać szansę kontynuacji narażając się na niemałą krytykę i brak zaufania ze strony fanów reprezentujących zwłaszcza starsze pokolenie. Czy była to słuszna decyzja?
K jest oficerem policji odpowiedzialnym za ściganie replikantów – androidów. Będąc jednocześnie jednym z nich nieświadomie angażuje się w konflikt potężnych sił. W poszukiwaniu odpowiedzi na rodzące się pytania postanawia spotkać się twarzą w twarz z emerytowanym Łowcą Androidów. Czy jednak będzie gotów usłyszeć odpowiedzi, które ten może mu udzielić?
Podstawowym założeniem twórców było oddanie ducha pierwszej części. Co do tego nie można mieć żadnych wątpliwości. Już od pierwszych ujęć atmosfera i kadry wydają się dziwnie znajome i inne zarazem. Później efekt delikatnego déjà vu powtarza się jeszcze kilka razy.
Reżyser jednak pokusił się – całkiem słusznie – na własną opowieść. Fabuła wychodzi z części pierwszej, ale eksploruje nieco inne aspekty. Dostosowana jest bardziej do naszych czasów poruszając chociażby zagadnienie sztucznej inteligencji. Wcześniejszym rozważaniom na temat egzystencji tym razem towarzystwa dotrzymują inne dotyczące samotności oraz poczucia własnej tożsamości.
Nie dajcie się też zwieść zwiastunom. Akcja nie stanowi w tym wypadku clue seansu. Kolejna część kontynuuje tradycję niespiesznej narracji, którą tak mocno eksploatował jej poprzednik. Nie oczekujcie tutaj dynamiki ze Strażników Galaktyki. Nowy Łowca Androidów to sensualne kino sci-fi dla koneserów. Spokojne ujęcia pozwalają nacieszyć oko zapierającymi dech w piersiach scenami, które pozostaną w pamięci na długo po seansie. Senna atmosfera nie będzie jednak trafiała w gusta każdego. Tym bardziej, że film trwa blisko 3 godziny. Dzięki temu można wciągnąć się w doskonały klimat serii, który trafi zwłaszcza do fanów. Koniecznie unikajcie też wszelkich spoilerów, które w tym wypadku mogą zniszczyć całą radość z seansu.
Główna oś konfliktu – człowiek kontra replikant – w kontynuacji ulega modyfikacji. Tym razem istota ludzka jest jedynie tłem do konfliktu między jego sztucznymi odpowiednikami kierującymi się różnymi pobudkami. Oczywiście film podtrzymuje temat tego, na ile sztucznymi są oni w istocie i co stanowi o byciu prawdziwym.
Twórcy nie odmówili sobie przyjemności puszczenia oka do fanów pierwszej części. Ma to miejsce wielokrotnie w trakcie seansu. Są to jednak nawiązania delikatne, zakamuflowane. Nie rzucając się w oczy nie odciągają uwagi widzów, którzy z oryginałem nie są zaznajomieni. Stanowią jednak smaczne kąski dla wtajemniczonych.
Poprawie względem części pierwszej uległy efekty specjalne. Widowisko bogate jest w efekty CGI przywołujące do życia miejsca, o których wcześniej jedynie słyszeliśmy lub mogliśmy się jedynie domyślać ich istnienia. Zastosowano szereg znanych nam współcześnie rozwiązań jak hologramy czy drony. Są tu jednak również obecne sceny, które stanowią hołd do rozwiązań technicznych z części pierwszej. Z tej zabawy w łączenie analogowej technologii z jej cyfrową młodszą siostrą twórcy wychodzą obronną ręką. Potęga efektów to jednak w dużej mierze skutek pięknych ujęć, których w tym filmie zobaczymy sporo. Jest to zasługa prawdziwej legendy fachu operatorskiego – Rogera Deakinsa.
Ryan Gosling może nie kradnie show oscarowym występem, ale pokazuje się ze swojej najlepszej strony, czasami wręcz zaskakując widza swoimi reakcjami. Gwiazdą widowiska niewątpliwie jest bohater pierwszej części grany przez Harrisona Forda. Mimo, że nie widzimy go na ekranie za długo to jest to występ zacny i pogłębiający postać Ricka Deckarda w sposób, którego pewnie wielu się nie spodziewało. Pomiędzy oboma aktorami jest ten rodzaj aktorskiej chemii, jaką widzowie uwielbiają obserwować na srebrnym ekranie. Ana de Armas, Sylvia Hoeks, Jared Leto czy Robin Wright wcale nie ustępują kroku głównemu duetowi odgrywając z pasją i oddaniem swoje role czyniąc świat Łowcy Androidów o wiele bogatszym w emocje.
Łowca Androidów nie był by tym samym filmem gdyby nie muzyka Vangelisa. W kontynuacji duże kontrowersje budził dobór odpowiedniego człowieka, mogącego unieść ciężar oryginału. To jak dobrze poradził sobie z tym zadaniem duet Hans Zimmer – Benjamin Wallfisch było jednym z większych zaskoczeń seansu. Panowie nie tylko dali sobie świetnie radę, ale i podnieśli wartość dzieła w sposób znaczący eksploatując wcześniejsze dokonania Vangelisa. Nie gorzej nowy Łowca radzi sobie także w warstwie dźwiękowej. Bez krzty przesady można stwierdzić, że film należy oglądać na sali kinowej z bardzo dobrym nagłośnieniem, które będzie w stanie unieść ciężar doskonałości ścieżki dźwiękowej. Nic nie zastąpi odczuć, jakie towarzyszą spektaklowi gdy w trakcie emocjonującego ujęcia dźwięk wprawia krzesło w drgania od przeszywającego ciało basu.
Film mimo że nawiązuje stylistyką i realizacją do klasyka jest bardzo świeży. Trudno oprzeć się wrażeniu, że nowa część ma wszystko co potrzeba, by stać się żelaznym klasykiem już niedługo po swojej premierze. Nie ma też najmniejszego powodu, by patrzeć na swojego protoplastę z opuszczoną głową. Jest to dumna kontynuacja legendarnego filmu, która na zdrowy rozsądek nie mogła się udać. A jednak dla fanów wyczekujących premiery będzie spełnieniem marzeń. Dla krytyków i malkontentów będzie zaś powodem do wstydliwego odwoływania przedwczesnych sądów. Nowy Łowca jest doskonałym rozwinięciem historii i uniwersum z pierwszej części. Wielu reżyserów mogłoby się w tej kwestii sporo nauczyć od twórców Blade Runnera 2049. To inteligentne kino sci-fi bogate w detale i zapełnione dużą ilością brudnego klimatu, tak dobrze znanego fanom pierwowzoru. Zapiera dech w piersi pod względem wizualnym i dźwiękowym. Jest to przy tym najbardziej artystyczny obraz Sci-Fi tego roku.